Mieszcząca się na ostatnim piętrze galeria jest nowoczesna i w niczym nie przypomina ubiegłowiecznego stylu, charakteryzującego się budzącym strach przepełnieniem, które sprawia, że już w pierwszej sali tracimy ochotę na odwiedzenie następnej.
– Jak tu przyjemnie! – stwierdza po prostu Barion. – Bardzo przestronnie, pełno tu światła i można swobodnie oddychać! Bardzo podoba mi się odcień ścian.
Zwiedzając poszczególne sale, obserwujemy uroczyste złoto tryptyków Vivariniego, bogactwo obrazów autorstwa artystów należących do szkoły weneckiej, jest tu Paris Bordone, Palma il Giovane, Veronese, Giovanni Bellini. Rzuca się w oczy dziwna czerwień Giuseppe Bonita, przezroczysta zieleń Corota oraz żywe i ekspresywne plamy kolorów na płótnach Irolli.
Krążąc wśród wielkich mistrzów, z przyjemnością zatrzymuję się przed starym znajomym:
(1) „Duch Kalabrii”, s. 246.
– Mattia Preti po raz kolejny sięgnął po swój ulubiony temat i wykorzystując ewangeliczną scenę przedstawił odwieczny dramat braku zaufania. Proszę zwrócić uwagę na sposób zobrazowania nieufności, na całą skalę ludzkiej chytrości, będącą idealnym symbolem materialnego, konkretnego i autentycznego osobistego doświadczenia. Malarz w genialny sposób wyeliminował wszystkie elementy, które mogłyby przywodzić na myśl najlżejszy cień duchowości. Kiedy palec dotknie, dusza uwierzy. Niewypowiedziany niepokój przenika ten ludzki dramat, a towarzyszy mu także gorzka nuta ironii.
– Ale ja dostrzegam dramat nie w postaci Tomasza, lecz w spokoju i pogodzie ducha tego, który pozwala się dotknąć. W tej scenie najważniejszy jest gest mistrza, który w każdej epoce, łaskawie pozwala… uczniom przeżyć duchowe doświadczenie, nawet na… własnym ciele i w strukturze własnego dzieła. Proszę spojrzeć tylko na tych, którzy ich otaczają! Skupia się w nich cała ciekawość ludzkiej natury.
Przechodzimy od jednego obrazu do drugiego, mijając wieki, szkoły, style, umiejętności i tematy. Znalazłam w Barionie inteligentnego towarzysza. Istnieje taki typ kobiet, które przedkładają interesującą rozmowę nad czułe pieszczoty i potrafią się nią rozkoszować.
Z Pinakoteki udajemy się wprost do budynku Fiera del Levante, gdzie odbywają się targi. Staje się jasne, że sznur aut i taksówek pędzi niepowstrzymanie nie tylko, kiedy odbywa się jakieś wydarzenie sportowe, ale również na targi. Oczywiście towarzyszący mi mężczyzna nie ujawnia swojej tożsamości. Ze zręcznością typową dla dżentelmena zachowuje incognito. Ale przez chwilę zastanawiam się, co by się stało, gdyby, niespodziewanie wchodząc do budynku, oznajmił:
– Ja jestem Barion. Chciałbym zwiedzić targi.
s. 229-230