Zbliżył się do mnie elegancki, ciemnowłosy mężczyzna. Już na pierwszy rzut oka doceniłam klasę jego sportowego ubrania. Uchylił swojego modnego kapelusza Borsalino, uśmiechając się do mnie:
– Barion. Bardzo dziękuję za odpowiedź.
– Za jaką odpowiedź? Przecież nie było żadnej.
– Och! To nieprawda! Udzieliła pani najpiękniejszej, jaką może dać kobieta. Przyjęła pani moje zaproszenie.
– Ale… jak mnie pan rozpoznał?
– Wydaje się to pani dziwne? Już z daleka każdy mężczyzna rozpozna kobietę, która lubi flirtować.
– Kiedy pan przyjechał? Teraz? A skąd?
– Przybywam prosto z legendy.
– Z tym nowoczesnym neseserem? Jak się pan naprawdę nazywa? Barion. Czy to imię, czy nazwisko?
– Może być zarówno jednym, jak i drugim. Jak pani woli.
– Ale kim pan jest? Czym się pan zajmuje?
– Jestem założycielem miasta. To zajęcie, które obecnie poszło w zapomnienie.
– Ach! Teraz dopiero rozumiem, jaki spotkał mnie zaszczyt. Mogę poflirtować z założycielem miasta! Z człowiekiem z legendy! Podczas moich podróży flirtowałam z różnymi mężczyznami, od poważnych ministrów poczynając, a na romantycznym rybaku-marynarzu kończąc. Ale nigdy z takim bohaterem! A ile ma pan lat?
– My mężczyźni zawsze podajemy nasz wiek. Oto mój dowód osobisty.
Zaciekawiona spojrzałam na dokument i przeczytałam: „Barion. Przywódca. Założyciel miasta Bari. Wiek…”
– Wiek domyślny! Czyżby żył pan wiecznie?
– Mogę zaoferować pani ramię?
Zauroczona, skinęłam przyzwalająco głową.
Podał mi ramię z taką galanterią i wdziękiem, jakich mógłby mu pozazdrościć dwudziestoczteroletni młodzieniec.
– Z pewnością jest pani ciekawa powodów, dla których się tutaj pojawiłem. My, założyciele miast, cierpimy na nieuleczalny romantyzm. Każdy z nas był na tej apulijskiej ziemi ogrodnikiem, który zasadził wiotki pęd na kamienistym gruncie i marzył, aby wyrósł on na szumiące drzewo, rodzące owoce…
Jego oczy zaszły delikatną mgiełką. Niespodziewanie nowoczesny mężczyzna zmienił się w marzyciela z innego świata.
– …Wielu z nas widziało, jak nasze dzieła obracają się w ruinę. Zniszczone przez wojny, wyludnione przez epidemie, obrócone w gruzy przez klęski naturalne. Ale moje dłonie okazały się szczęśliwe.
– Tak! Zasadził pan cudowny pęd karmiony solą morską i balsamicznym jodem.
s. 234