Te rozważania nie byłyby chyba pełne, gdyby nie uzupełnić ich o wątek „muzyczny”. Sama muzyka, nie tylko dźwięki instrumentów strunowych, jest de facto drżeniem – drżeniem powietrza, które układa się w fale słyszalne przez nas jako konkretne tony. Nie chcę tu rozwijać kwestii, które łączą człowieka i muzykę w sensie ontologicznym, a jedynie wskazać, iż sama Kazimiera Alberti scala muzykę z „duszą żydowską”. W recenzji Ghetta potępionego pióra Ireny Zdanowiczowej, zamieszczonej w „Życiu Nowogrodzkim” (1931, nr 56), pojawia się zdanie, iż Alberti zwraca uwagę na ważny szczegół życia handlujących Żydów – właśnie na ważność muzyki w ich życiu: „Muzyka im jest najbardziej dostępna, głęboka, tęsknota i smutek rasy żydowskiej, odbija się przede wszystkim w muzyce”. Wydaje mi się, że o ile słowo „tęsknota” jak najbardziej przystawałoby do przedmiotu naszych poszukiwań, o tyle „smutek” – niekoniecznie. Tymi kwestiami zajmę się już za chwilę. Teraz jeszcze, wracając do muzyki – nie trzeba chyba nikogo przekonywać, jak ważna była ona i jest dalej w historii Narodu Wybranego. Cytry, harfy, psalmy – tym wszystkim wypełnione są karty Starego Testamentu. Choć trudno opisać to zjawisko, dla każdego, kto posłucha choć raz oryginalnego psalmu śpiewanego przez Żydów, jasne jest, że to właśnie śpiew „drżący” – „śpiew strun”.
Rozważania o drżeniu nie byłyby pełne, gdyby nie odwołać się do pozycji kanonicznej – Bojaźni i drżenia Sørena Kierkegaarda. W rozważaniu na temat owej książki Jacques Derrida dokonuje rozróżnienia między „ciarkami”, a „drżeniem”. Te pierwsze to, według niego, ledwie powierzchowna zapowiedź czegoś, co być może nawet nie nadejdzie. „Ciarki” jedynie prześlizgują się po powierzchni skóry, zapowiadając rozkosz, tak jak powierzchnia wody marszczy się, zanim ciecz zaczyna wrzeć. Drżenie jest natomiast stanem permanentnym. To nie tylko prosty, przemijający symptom strachu, lęku i obawy, ale trwały przejaw powtarzalności życia, obarczony podwójną tajemnicą. Derrida wskazuje na to, że nie wiemy, co jest źródłem tego „drżenia” ani czego jest ono przejawem (Derrida 1996: 53–81).
Używając metaforyki poprzedniego fragmentu, ujmując istotę życia jako drganie struny, Derridiańskie odczytanie Kierkegaarda prowadziłoby najpierw do konkluzji, że nasza intuicja nie okazała się złudna – przyrodzonym stanem człowieka jest drżenie. Po drugie, to rozważanie prowadzi nas w końcu do momentu, w którym pojawia się pragnienie – przede wszystkim pragnienie „przewidzenia” – skąd owo drżenie pochodzi i co ono oznacza. Lecz i tu możemy wpaść w pułapkę, ponieważ najprostszym wyjaśnieniem będzie to, iż właśnie pragnienie jest zarówno przyczyną, jak i skutkiem „drżenia”.
s. 129