Gdyby nie to. Ale odruch plucia panoszy się i pozostawia swe ślady od inicjalnych kart powieści – „zaplute podwórza”, „suchotniczy, kaszlący fabrykanci”, „kaszlący fryzjerzy”, „rozkaszlana, jedzona przez brud i pluskwy próżniacza nędza”, „ghetto pełne plwocin”, „suchotnicze życie” czy inne jeszcze gruźlicze skojarzenia nieprzerwanie metaforyzują utwór, a freudowski wizerunek mężczyzny ukonstytuowany świecką derywacją judaizmu (i innych monoteistycznych religii), jak o freudyzmie powiada Mary Daly (1991: 39 za: Ślęczka 1999: 436), ulega destrukcji.
O ile jednak zakotwiczone w sferze biologicznej piętno nabytej choroby dopuszcza jakąś alternatywę, o tyle zintegrowany z nią na zasadzie pierwotności reżim duchowy – nie. Toteż uchwycony w kadrze powieści Szlojma, jeśli nie reifikuje symptomów dolegliwości – narastających paradoksalnie, bo wskutek talmudycznych zaniedbań higienicznych i zdrowotnych[2] – to „roztropnie milczy” albo odprawia modły, podnosząc w fanatycznym obcowaniu z Wiekuistym poczucie własnej małości do rangi prywatnej filozofii. „Człowiekowi nie potrzeba dużo – mówił – tyle, aby przeżyć dzień. A czyż wiemy nawet, czy doczekamy do wieczora?” (Alberti 1931: 22).
Tak (minimalistycznie i wygodnie) nakazywała mu mądrość. Dodam za akcentowanym parokrotnie uściśleniem narratorskim – „mądrość rabina”, a więc wyższy, wykraczający poza praktyki rytualne, poziom wtajemniczenia zdobywany z Torą, Talmudem czy Psalmami Dawidowymi w ręku. Tym samym, zgodnie z porządkiem symbolicznym, rozumianym jako zależność i włączanie się podmiotu mówiącego w porządek języka (Kristeva 2007: 66), kobietom: ani żonie, ani córce – niedostępny. Gotowe, wkomponowane w mowę pozornie zależną, patetyczne repliki przetransponowane pamięcią ze świętych ksiąg albo z żywego słowa religijnej tradycji organizują jego mistyczny i rzeczywisty świat. Dlatego tam, gdzie można by się spodziewać jakiejkolwiek, powiedzmy, ludzkiej reakcji doświadczanego ubóstwem, upokorzeniem, wojną, cierpieniem, śmiercią dzieci Grünszpanna, ten, w trosce o szczęście wieczne, zwykle dostraja się do biblijnych wzorców cierpliwości i łagodności (Hillela, Szammaja), albo stylizowany na Biblię język powieści inkrustują słowa Jehowy czy uniwersalne prawdy wyuczone kiedyś w chederze.
Ze świadomością klauzuli Abrahama Cohena: „Musimy tu wszakże poczynić ważne zastrzeżenie: gdyby ktoś oceniał ich [rabinów i inspirowane ich mądrością kolejne pokolenia – H.M.] według kryteriów współczesnych norm, popełniłby duży błąd. Trzeba umiejscowić ich w czasach, w jakich dane im było żyć. Zanim zdołamy poddać ich sposób myślenia sprawiedliwej ocenie, powinniśmy dobrze zrozumieć ich zasadnicze tezy oraz cele” (Cohen 2002: 7), i z przepustką feministycznej krytyki literackiej zapytam więc najpierw o wpływ zanurzonego w owych „wyższych wartościach” eskapistycznego stylu życia Szlojmy na jego żonę. Cixous wskazałaby lapidarnie i uniwersalizująco na subiektywność męsko-małżeńskiej ekonomii, nierozwinięta jeszcze w odpowiedź sugestia Alberti wytycza tu dwuwektorowy, oddziałujący na wymiar psychiczny i cielesny, kierunek.
s. 102-103
[2]Cohen w wykładzie na temat Talmudu życiu fizycznemu Żydów i takim jego aspektom, jak troska o ciało, odżywianie, leczenie chorób, zasady zachowania zdrowia i higiena osobista, poświęca odrębny rozdział (Cohen 2002: 246–265).