Na zobrazowanie tego, w jaki sposób biologiczne rozpadanie zagorzałego monoteisty i pilnego adepta Prawa staje się zjawiskiem kulturowym, gdy wpada on w sidła, tym razem z przyczyn obiektywnych, budującej go i niszczącej zarazem transcendentalnej siły. Myśl krążyć będzie na poziomie figury rozgraniczenia, zagrażającej tożsamości podmiotu.
Biblia nie wzmiankuje o gruźlicy (zob. Szubert 2008), za to interesuje się ludzkimi wyciekami, szczególnie w opozycji czyste – skalane. Rozróżnienie to wynika z rytualizacji nieczystości uzurpującej sobie prawo do rozdzielenia płci, a tym samym zapewnienia przewagi mężczyzn nad kobietami zepchniętymi do pozycji biernych przedmiotów, przed którymi posiadacze prawa muszą się jednak bronić. Kristeva podaje:
[…] biblijny tekst – i na tym polega jego niesłychana specyfika – dokonuje niebywałego aktu przemocy, polegającego na podporządkowaniu tej (historycznej lub fantazmatycznej, naturalnej bądź reprodukcyjnej) macierzyńskiej mocy porządkowi symbolicznemu jako czystemu porządkowi logicznemu, regulującemu grę społeczną; jako boskiemu Prawu, które leży w gestii Świątyni (Kristeva 2007: 88).
Zagrożenie w relacji między płciami niesie oczywiście krew menstruacyjna i porodowa, co znaczy, że obrzezany na znak przymierza z Bogiem Szlojma nie tyle skraca okres nieczystości swojej matki, ile się od niej odcina, przełamując w ten sposób granice, tak istotnej w tekście Kristevej, logiki oddzielania.
Rozdział 15 Księgi Kapłańskiej jest już jednak mniej łaskawy, albowiem ekonomia kary za plamę płynnych nieczystości podlega równym w miarę podziałom: „Kala każda wydzielina, każdy wysięk, wszystko, co wydziela się z ciała kobiecego bądź męskiego” (Kristeva 2007: 97). Tym samym ślina, flegma, ropa, gruźlicza krew, wydobywające się w sposób niekontrolowany naturalnymi otworami ciała gruźlika i przekraczające granice (borderline), granice wewnątrz/na zewnątrz, nie tylko skazują „archaiczną władzę opanowania” na porażkę, ale oznaczają również profanację boskiego imienia. Biorąc zaś pod uwagę bezwzględność choroby, i kara wydaje się bezwzględna, ciało nie może bowiem zachować żadnego śladu swego długu wobec natury: musi być czyste, by być w pełni symboliczne (Kristeva 2007: 97).
W momentach, w których Szlojma zostaje dysponentem produktu macierzyńskiego, strużki lepkiej, prątkującej plwociny dotykają również granic obrzydliwości pokarmowych:
Najgorsze było to, że czasami, gdy Klara gdzieś wyszła, a Szlojma myślał, że i Róży nie ma za przepierzeniem, przywoływał małego Eliasza i dawał mu mleko, którego sam wypić nie mógł. Albo resztki zastygniętego rosołu.
Głaskał chłopca po głowie i z trudem wystękiwał:
– Pij, Eliaszku – pij!
I chłopiec to mleko pełne bakcyli a nierzadko i śliny – gdyż Szlojmie ślina wyciekała z ust – wypijał łakomie i szybko, aż mu się uszy trzęsły. I rozglądał się przy tym, czy kto nie widzi (Alberti 1931: 219).
s.113-114