„Arystokraci nędzy”, czyli Kazimiery Alberti opowieść o odrzuconych

Zawsze był naznaczony[23]. Pałał nienawiścią do swojego wyglądu, do swojego ciała, poddał się chorobie, by zniszczyć to, co przez ostatnie dwadzieścia lat go męczyło. Pomieszana, a według samego bohatera nieczysta krew powodowała, że czuł się rozszczepiony na dwie niechcące się z sobą pogodzić połowy (Alberti 1937: 306). Nie był związany ani z kulturą matki, ani z kulturą ojca, ale przez społeczności miasteczka i getta wpychany był w rolę „wychrzty”, a więc człowieka znajdującego się „pomiędzy”[24], postrzegany zawsze jako nie-swój, obcy, nigdzie niepasujący. Pragnął, by ktoś go jednoznacznie określił, by pozwolono mu być nawet członkiem tej znienawidzonej przez siebie żydowskiej wspólnoty, bo wtedy wreszcie odzyskałby spokój:

Wtedy byłoby wszystko równe we mnie. Nie byłbym rozszczepiony, podwójny. Miałbym przed sobą jeden kierunek. A nade wszystko wiedziałbym, po której stronie życia mam żyć. Miałbym przed sobą otwartą drogę do społeczeństwa żydowskiego. A tak – ci mną gardzą, bo odstąpiłem od nich, a ci mnie nie chcą przyjąć, bo nie jestem „rdzenny”, „rasowy”, „stuprocentowy” (Alberti 1937: 312).

Odrzucony przez wszystkich, nie chciał upodabniać się do wyśmiewających go chłopców – od razu, jak sam mówi, stał się dorosły. Nie przechodził normalnie okresu dojrzewania, nie miał – co istotne dla fabuły powieści – żadnych kontaktów z kobietami. Pogrążając się w nienawiści do siebie i otoczenia, zaczął też wpadać coraz głębiej w „nałóg” wysysający z niego siły życiowe – onanizm (Alberti 1934a: 332–334). Ze wszystkich tych przypadłości skutecznie, dość niekonwencjonalnymi metodami, wyleczyła go Helena – własnym kosztem. Przemiana tragicznego, rozdwojonego bohatera w pogodzonego ze światem i – co ważniejsze – ze sobą młodego mężczyznę dokonała się szybko, nie została przez autorkę szczegółowo opisana ani umotywowana. Wskazała ona jedynie na pewne pokrewieństwo dusz Heleny i Bocza, na „spadek wykluczenia”, który Helenie dał tak dużo siły, że mogła uratować znajdującego się najgłębiej w piekle odrzucenia, bo niechcianego też przez samego siebie, Bogdana.

s. 89

 

[23]Por.: „Gdy Boczo mówił – bardzo żywo, nerwowo gestykulował rękami. Była to wymowa tej starej rasy, która na jego twarzy wypisała swoje tajemnicze znaki: »każdy cię rozpozna wśród tłumu« (Nie wiadomo tylko, czy jest to zaszczyt odrębności, czy piętno: »jesteś naznaczony«)” (Alberti 1937: 298–299).

[24] Por. wizerunek przechrztów w Nie-Boskiej komedii Zygmunta Krasińskiego. Matka Bocza niejednokrotnie podkreśla, że zmuszenie Leona do przyjęcia chrztu było błędem, skazała go tym samym na ostracyzm (Alberti 1937: 380–381).