z powodu nazwiska nie tylko śmiesznie brzmiącego i mającego zabawne konotacje, ale odkrywającego też chłopskie pochodzenie bohatera. Tomasz zdawał sobie z tego sprawę, poczucie krzywdy starał się nawet złagodzić ironią i dystansem:
Ludzie rodzą się z jakimiś etykietami, które przylepione do nas trwają całe życie. Jedni się rodzą z marką dostojności, powagi, która nakazuje szacunek, inni ze stempelkiem śmieszności, którego zedrzeć nie można. Ja właśnie należę do tych drugich (Alberti 1937: 272).
Tylko Róża potrafiła zrozumieć profesora, i tylko jemu mogła bez skrępowania opowiedzieć całą swoją historię, ich przyjaźń była głęboka, bo oboje wyrośli na tych samych podstawach, byli rodzeństwem w nędzy, ludźmi z „tego samego dna”, połączyło ich niezrozumiałe dla ludzi spoza tego kręgu pokrewieństwo:
Jego dzieciństwo: to sen za dymnym piecem – zimą, w ostrej słomie – latem, to kradziona marchew, to brak koszuli, to owijanie nóg w śmierdzące onuce ojca […]. Jej dzieciństwo: to cuchnąca izba, to ogonek śledzika objadany łapczywie, to potworne, czarne przesądy, to podwórko zachlastane pomyjami. […] Wydostali się w inny świat: on wygryzł sobie drogę swojemi chłopskimi zębami, ona dostała się w ten świat przypadkiem. Oboje chcieliby żyć w tym świecie, ale tamto pierwsze było silniejsze, więc nie mogą (Alberti 1937: 287).
Wyjątkowym bohaterem na tle już tutaj pokrótce przywołanych był Bogdan Goldoński, nazywany przez bliskich Boczem. Ten młody, zaledwie dwudziestoletni gruźlik cierpi nie tyle z powodu choroby, ile z poczucia rozdwojenia duszy. Właściwie to ta niepewność co do swojej tożsamości, nienawiść skierowana przeciwko sobie tak osłabiły organizm Bocza, że panowanie nad nim objęła choroba. Goldoński był mieszańcem, wyklętym zarówno przez pobratymców matki, jak i ojca.
Elżbieta z Rutkowskich Goldońska, matka bohatera, była katoliczką, a jego ojciec Leo Gold – Żydem, który na prośbę ukochanej przyjął chrzest, spolszczył imię i nazwisko. Boczo więc, jako dziecko odrzuconej przez katolicką społeczność kobiety i wyklętego przez współwyznawców mężczyzny, jako odszczepieniec nie mógł nigdzie – nie z własnej winy – znaleźć miejsca. Największym problemem była dla niego płynąca w jego i jego siostry żyłach krew żydowska, a co za tym idzie – charakterystyczny, łatwo rozpoznawalny wygląd, który powodował, że „czyści, biali” koledzy śmiali się z niego i wytykali go palcami. A pamięć o tym, że jest synem „wychrzty”, sprawiała, że bogobojni chasydzi spluwali za nim, szepcząc pod nosami niezrozumiałe słowa.
Choć Boczo starał się pozbyć oznak „żydostwa”: wygładzał kręcone włosy, starał się inaczej patrzeć, chodzić, mówić, śmiać się (Alberti 1937: 312–313), zawsze w szkole postrzegano go jako Żyda.
s. 88-89