„Arystokraci nędzy”, czyli Kazimiery Alberti opowieść o odrzuconych

Była kolejną w historii polskiej literatury trędowatą: „Pardon! Ale wśród nas ona jest niewłaściwym elementem, elle n’est pas pour nous! Nie trzeba się z nią zbliżać i poufalić. […] Jest dla nas – trędowata” (Mniszkówna 1972: 343–344). To zdanie mógł wypowiedzieć ktokolwiek z rodziny Rumiszewskich i idealnie pasowałoby do opisywanej przez Alberti sytuacji. Odrzucenie było tym dotkliwsze, że żadne oskarżenia nie padały wprost, były jednak „dostarczane” Karolci przez osoby trzecie. Duszna atmosfera mieszczańskiego domu[20], wyraźna niechęć rodziny męża były przyczyną jej samobójstwa. Trzeba przyznać – samobójstwa dość słabo umotywowanego psychologicznie. Alberti opisała historię Karoliny bardzo skrótowo, miała być ona tylko tłem dla dziejów Heleny, Kurkówna nie została więc potraktowana jak pełnoprawna bohaterka.

Co innego Helena – czytelnik może prześledzić całe niemal jej losy, widzi, jak kształtuje się świadoma siebie kobieta, ale też jak trudno jest jej zmagać się ze środowiskiem, w którym wzrasta i w którym później pracuje. Dzieciństwo naznaczone nakazami i zakazami cioci Klimusi, tajemnicą związaną ze śmiercią matki, w końcu odkryciem rodzinnego sekretu. Duży wpływ na młodą Rumiszewską miała też ucieczka z domu jej starszego brata, który zdecydował się na ten desperacki krok po kłótni z ciotką o Karolinę i przyczyny jej śmierci. Te dwa ostatnie wydarzenia zaważyły na dalszym życiu Heleny, wtedy to postanowiła sprzeciwiać się ciotce i innym Rumiszewskim; wybrała siebie, indywidualność – na tyle, na ile będąc niepełnoletnią, mogła: spotykała się więc z koleżanką, córką listonosza, jej umierającemu bratu przyniosła kwiaty do szpitala, nie wstydziła się tej znajomości i nie przejmowała tym, co ludzie powiedzą. Po skończeniu studiów zaczęła pracować jako nauczycielka. Uważała się za kobietę zupełnie już wyemancypowaną, nie tylko nie poddawała się obowiązującym, niesprawiedliwym zasadom, ale też starała się wychować młodzież – „tych, którzy przyjdą” – w duchu pacyfizmu. Jednak stosowane przez nią metody zostały uznane za nieodpowiednie i deprawujące. Znowu musiała zmagać się z zaściankowością i małostkowością, tym razem wśród grona pedagogicznego. W końcu została wydalona na prowincję, gdzie także chciała – choć swoimi sposobami – wychowywać młodzież i uratować przed zatratą młodego chłopaka, pół-Żyda. Z prowincjonalnej szkoły także została wydalona, po tej ostatniej porażce zdecydowała się na wyjazd do Włoch.

s. 84

 

[20]Często u Alberti duchota, brak świeżego powietrza, nieotwieranie okien są synonimami ciemnoty i zabobonu. Duszno było zarówno w mieszkaniu Grünszpannów, jak i Rumiszewskich.