„Oby nie było wielkie” – tyczy się i miasta, i marzenia. Planistyczna miejska tkanka z komunikacyjnymi arteriami, szeregami mieszkalnymi, z siatką chodników i ulic, niby ściągnięta z deski kreślarskiej architekta, staje się najwłaściwszym, kongenialnym przekładem wyobrażonego na faktyczne. Nadmorskie miasteczko, które niczym narośl obrasta skrawek wybrzeża, w myślach Alberti zyskuje surrealny wymiar. To, co małe, to własne – wielka Genua nie zdołała jeszcze wchłonąć Nervi. Mikrologiczna perspektywa przychodzi w sukurs akcji ratunkowej przeprowadzanej dla wyobraźni, uczuć i relacji. W pomniejszonym świecie, w Nervi wszystko można objąć wzrokiem, na nowo nauczyć się żyć z Innymi, po Heideggerowsku zamieszkać.
Niebezpieczeństwa i ciekawe czasy, w których przyszło żyć młodym przyjaciółkom, organizują kształt nowego ładu, minimalistyczne marzenie. Oby było spokojnie i nic więcej – to wielki sen człowieka doświadczonego lekcjami nauczycielki życia.
„Ale żeby był tam też wielki świat!” „Wielki świat w czymś maleńkim!” Tylko koniec XIX wieku był w stanie stworzyć coś podobnego, łącząc dobre obyczaje z wypoczynkiem, wystawne obiady z interesującymi rozmowami; rankiem, na tarasie, konieczna w podróży książka filozoficzna; wieczorem walc i jakiś „kotylion” z kwiatami i ukłonami […].
Wyobraźnia umęczona wojenną hekatombą musi odnaleźć się w czymś przewidywalnym, wymiernym. Alberti obawia się przyszłości, niepewnego pokoju, dlatego przenosi swoje nieziemskie posiadłości, śnione latyfundia w wiek XIX. Jako dystyngowana, zachowująca etykietę i szarm kobieta ceni sobie odpowiedniość gestów, stroju i stylu rozmowy. Sztampowa relacja międzyludzka ma swe głębokie uzasadnienie terapeutyczne. Niemieckie rozkazy, powarkiwania, obelgi i bestialskie rękoczyny, których doświadczyła w okupowanej Polsce, zostają przykryte manierycznym gestem, wystudiowaną pozą, wyuczonym słówkiem wedle protokołu klasy wyższej. Włoskie życie Alberti, jak i to dzielone z przyjaciółką marzenie o Nervi, można nazwać sanatoryjnym wypoczynkiem, zażywaniem pogody ducha i uciesznym trwaniem w normalności i równowadze. Dlatego Nervi może przypominać Davos z Czarodziejskiej góry Tomasza Manna, w którym to kuracjusze żyją na bocznym torze, słysząc od czasu do czasu pohukiwania Ducha dziejów.
Marysiu, myślę, że była to sfera, która w swoim egoizmie potrafiła zamknąć oczy na wszystko, co ją otaczało i zainscenizować dla własnego użytku piękny i artystyczny zmierzch. […] Ale my nigdy nie marzyłyśmy o tym wielkim świecie. […] W pewnym sensie wzbudzał w nas nawet śmiech, ponieważ byłyśmy wyznawczyniami demokracji […].
s. 61