Myślę, że ta epoka oddaje najbardziej nasz gust.
Dzisiaj Nervi stała się egalitarna. Ale wiesz? W jakiś dziwny sposób, powiedziałabym prawie, artystyczny. Parki pozostały, nietknięte. Ogród, o którym marzyłyśmy, rozrósł się w zmysłowy, odurzający twór. Słynne hotele, pamiętające pobyty poetycznych wielkich książąt pięknie deklamujących Puszkina, dyskutujących o im współczesnym Nietzschem i grających o zmierzchu Nokturny i Walce znakomite Chopina, zapewne nie gorzej niż dzisiejsi pianiści transmitowani w radio, pozostały wszystkie; jedynie zostały zmodernizowane. Przydrożne drzewa pomarańczowe urosły i migocą kulami barw od czerwieni po kolor dukata. I jest tam morze, „ale żeby sięgało nieba!” tak jak chciałaś. I skały układają się w fantastyczne rysunki, i wieża Groppallo, na promenadzie, pozostała taka sama jak w XV wieku, może jeszcze ładniejsza, bo odrestaurowana.
Marysiu, mówię ci, że nigdy nie widziałam podobnej promenady. Na przybrzeżnych skałach zbudowano bardzo długi balkon, całkowicie osłonięty od wiatru, otwarty tylko od strony południowej. Balkon, który tu i ówdzie rozszerza się w wielkie tarasy. Współczesna technika wspaniale zdała egzamin. Nie zniszczyła poezji wybrzeża. Cały skalisty brzeg, na którym podwieszony jest balkon, pulsuje egzotycznymi kaktusami, które kwitną gęsto i różowo. Głazy u podnóża tworzą samoistnie kształty. Jest to promenada, która bardzo by ci się podobała! Dzisiaj mamy 20 kwietnia, ale jest gorąco jak latem. Tam poniżej, na skałach, do których można dotrzeć wygodnymi schodkami lub ścieżkami wśród gęstej roślinności, jest już wielu miłośników kąpieli i żeglowania. To właśnie ten dzień, o którym marzyłyśmy w tę „czarną niedzielę”! Ma niebieskie oczy i włosy jasnoblond! Słodkie lenistwo każe nam spocząć na ławce i nie myśleć o niczym tylko pozostać urzeczonym. Jest to przyjemne znieczulenie jak po uspokajającym zastrzyku.
Powyżej Nervi znajduje się Sant’Ilario. Pojechałam tam autobusem. I oto, Marysiu, jest właśnie to małe w wielkim świecie. Małe na górze, a wielki świat na dole. Jedna willa za drugą, jedna na drugiej, jedna pod drugą, niczym poziomy w amfiteatralnych tarasach pełne drzew oliwnych i zamyślonych cyprysów. Stąd widok jest właśnie taki, o jakim marzyłyśmy w tamtym świecie przepełnionym „Tygrysami” i „Goliatami”.
Na tarasie Pensione Lillo – posłuchaj jak miękko brzmi – pod kaskadą glicynii, których ty myślę nie znasz (prawda, że jednym z warunków były nieznane kwiaty?) glicynii, które zwisają bardzo długimi kiściami, które zwie się płaczącymi; zapach jest odurzający i podniecający, a duże brązowo-złote szerszenie zbierają bezczelnie pyłek bez żadnej opłaty, i „przeminęło z wiatrem”.
s. 53