Po pierwsze, musimy teraz „dostrzec” własne spojrzenie, które zwykle wydaje nam się czymś naturalnie nieobecnym. Po drugie, nieuchronnie uświadamiamy sobie, że widzimy zawsze przez pewien pryzmat będący wynikiem skomplikowanych procesów kształcenia, nabywania doświadczeń, odgrywania społecznych ról. Kazimiera Alberti zdaje sobie sprawę, że jej włoskie trawelogi to w istocie studium spojrzenia[1].
8.
Patrząc na Reggio di Calabria, przechodząc ulicami i zaglądając do sklepów i w zaułki, Alberti dostrzega o wiele więcej niż bieżącą codzienność miast. Można powiedzieć, że ta staje się nie więcej, jak tylko nicią w bogatej tkaninie historii i mitologii. M i a s t o o k a z u j e s i ę a r r a s e m, d z i a n i n ą u t k a n ą z n a s z e j w i e d z y i c h a r a k t e r y s t y c z n e g o d l a d a n e g o m i e j s c a p o w i e t r z a i ś w i a t ł a. Aby praktyka życia codziennego odzyskała swoje znaczenie, musi okazać się „niecodzienna”. Wystarczy napatoczyć się na tablicę z nazwą ulicy „Via Aschenez”, aby znaleźć się w samym środku opowieści o wnuku Noego, który był nie tylko przemyślnym wynalazcą łodzi wiosłowej, ale kupcem i strategiem, a jego bystre i czujne oko nie mogło nie zauważyć kupieckiego i militarnego znaczenia miejsca nadzorującego żeglugę wąską cieśniną. Jeszcze dobrze nie przywykliśmy do tej znajomości, a już pojawi się Giocosto, syn boga wiatrów Eola, który wspólnie z mieszkającym po drugiej stronie cieśniny ojcem uczynił z Reggio miejsce dobrych i życzliwych podmuchów, a zatem i łagodnego, sprzyjającego ludzkim wysiłkom klimatu. Tą samą ulicą podąża Orestes, szukając, gdzie mógłby wznieść dwie świątynie, jedną dla Apolla, drugą dla Diany. Wszyscy oni muszą spotkać się, aby uczynić naszą codzienność czymś więcej niż zwykłym zabieganiem. Lecz to, jak powiedzieliśmy, wymaga dwóch rzeczy. Pierwsza: „wszystko to zależy od oka, które na to spogląda” (tutto, ciò dipende dall’occhio che li guarda), druga – „Tak błękitne powietrze Reggio rzuca na owe arrasy szczególne światło. Aby je ujrzeć, trzeba tylko byś zdjął słoneczne okulary turysty” (Alberti 2007: 163–164).
s. 21
[1]Podobne zdanie znajduję w tekście Marka Zagańczyka, który tak pisze o książkach Andrzeja Stasiuka: „Pejzaż jest właściwie ten sam. Nie ma w nim przewodników. A jednak traktuję ten zapis jako lekcję uważnego spojrzenia. Wyszukuję opisy krajobrazu, fragmenty notowane z czułością dla świata” (Zagańczyk 2005: 77).